EMAUS 2016
Kapłańska pielgrzymka
do bł. Marii Luizy - śląskiej samarytanki,
założycielki elżbietanek
Bóg nie może nie cierpieć
ks. Tomasz Horak
Szli uczniowie do Emaus, pisze ewangelista Łukasz. Niedługo potem wracali. Ale to byli już inni ludzie. Dlatego warto mieć swoje Emaus. Księża mają je w postaci wielkanocnej, corocznej pielgrzymki. Tego roku w środę 6 kwietnia była to Nysa – bazylika, później gmach dawnego seminarium duchownego. Dla wielu pełen nie tylko wspomnień, ale i Bożych łask. Co roku pielgrzymce kapłanów towarzyszy zaproszony gość – też kapłan.
Tego roku był to ks. Wojciech Bartoszek z Katowic, krajowy duszpasterz Apostolstwa Chorych. Obecni byli opolscy biskupi Andrzej, Paweł i Rudolf. Jak co roku zwracało uwagę wiekowe przemieszanie uczestników – byli księża młodzi i nawet młodsi, byli ci w sile wieku, nie brakowało seniorów. Było ponad dwustu prezbiterów, diakonów i biskupów. Nyska parafia przy bazylice św. Jakuba i św. Agnieszki przygotowała się na tę niecodzienną liturgię – brał w niej udział oczywiście także miejscowy proboszcz, ks. Mikołaj Mróz. Pośrodku bazyliki zapalono świece na liczącym ponad 400 lat świeczniku Tinzmanna. Płoną tam tylko w wielkie święta oraz wtedy, gdy liturgii przewodniczy ordynariusz diecezji. Zapalono je więc stosownie do okoliczności.
Kaznodzieją był wspomniany ks. Wojciech. Nieczęsto się słyszy tak przygotowane i tak przemyślane homilie. Zacny kaznodzieja do zacnego grona przemawiał. Jakie to potrzebne... Bo księża raczej mówią, niż słuchają. Dlatego potrzebne. Kaznodzieja, zagłębiając się w odczytaną ewangeliczną opowieść o Jezusie na drodze do Emaus, wskazał na wiele odniesień do dzisiejszego życia i do duchowej sytuacji kapłanów. Dobrze się słuchało tej homilii, krótkiej, a treściwej.
Eucharystię poprzedziły – tworząc z nią jedno – nieszpory, czyli wieczorna modlitwa brewiarzowa należąca do tak zwanej Liturgii Godzin. Później procesja głównych celebransów zatrzymała się w kaplicy, gdzie spoczywają relikwie bł. Marii Luizy Merkert. I tu docieramy do treściowego sedna tegorocznej pielgrzymki. Maria Luiza, śląska samarytanka, bohaterka cichego, a tak nośnego miłosierdzia, w jubileuszowym Roku Miłosierdzia przemawiała cały czas swoim dziełem – troską o chorych, opuszczonych, odepchniętych.
Modlitwa przy relikwiach bł. Marii Luizy
W promieniach zachodzącego słońca wielka gromada księży przeszła przez nyski rynek do gmachu dawnego seminarium, obecnie diecezjalnego liceum. Tu znowu stanął przed nimi ks. Wojciech. Na ekranie widniały słowa: „Bóg nie może nie cierpieć? Oczywiście. Nie byłby wówczas Bogiem. Znikąd już nie byłoby dla nas ratunku. Bóg nie może nie cierpieć. Z nami, w nas, dla nas. Oczywiście. Nie byłby wówczas Bogiem wcielonym. Bogiem Ewangelii, dobrej Nowiny. Nawet jeśli metafizycznie jest to odpowiedź niepoprawna, domaga się jej przecież logika miłosierdzia”.
Do tych – na pierwszy rzut oka nieco zawiłych słów przeszedł chwilę później. Zaczął od wymownego i wzruszającego świadectwa, przytaczam z nagrania jego słowa: „Najpierw mnie moja mama, mnie i mojego brata uczyła, czym jest apostolstwo chorych. Gdy ona cierpiała i gdy ona ofiarowała za brata, za mnie swoje cierpienia. To, że jesteśmy kapłanami dzisiaj – to jest droga wymodlona i wycierpiana przez mamę”.
Dzięki tym słowom nie był to wykład; wszystko, co mówił ks. Wojciech, było częścią osobistego świadectwa. Myślę że księżom i duszpasterzom bardzo potrzebnego.
A mówił o dziele zwanym „apostolstwem chorych”. Nienowe to dzieło, może nieco zapomniane w zmieniającym się świecie. A przecież bardzo potrzebne i mające wpływ nie tylko na samych chorych, ale na ich otoczenie, na Kościół, na społeczeństwo, na świat. Na świat tak zagoniony, że zapomina o tych, których choroba zatrzymała. Ale oni są w stanie wyprzedzić ten pędzący świat.
Prelegent odnosił się do wielu konkretnych przykładów – i tych znanych światu, i tych z jego osobistych doświadczeń. Później księża mieli okazję postawienia pytań.
Na koniec – prawie jak w Emaus, gdy dzień pochylił się ku wieczorowi – na gości czekał posiłek przygotowany przez personel Domu Formacyjnego (ukłon w stronę dyrektora). Proste, a smaczne jadło, chwile przy stole w towarzystwie przyjaciół i kolegów. I to potrzebne, byśmy nie zapomnieli swoich imion, twarzy i swojej wiary, którą się przecież dzielimy.
Tekst pochodzi ze strony: <<Opolski Gość Niedzielny>>
Zobacz: <<Galeria fotograficzna>> |