RADOŚĆ WDZIĘCZNOŚCI “ŚLĄSKIEGO RZYMU”
Uroczystość beatyfikacyjna S. Marii Luizy Merkert
Drogie Siostry i Bracia drodzy,
Wy wszyscy Szanowni Uczestnicy naszej dzisiejszej historycznej uroczystości!
22 lata pracowitego, tęsknego, modlitewnego i radosnego oczekiwania wszystkich sióstr Elżbietanek i całej wspólnoty Ludu Bożego Śląska Opolskiego i wreszcie doczekaliśmy szczęśliwego uwieńczenia, będącego równocześnie niezmiernym zaskoczeniem.
Bo oto dzisiaj do Nysy, „Śląskiego Rzymu”, przybył Rzym uniwersalny, powszechny. Jest z nami papieski legat, Prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych Jego Eminencja Ksiądz Kardynał José Saraiva Martins. Są też oczywiście Siostry z Rzymskiego Domu Generalnego Elżbietanek. Co za radość, jak wielka łaska, jaki zaszczyt dla całej Śląskiej Ziemi. Pierwsza w jej dziejach „domowa beatyfikacja” jednej z najszlachetniejszych córek tego regionu. I to w najmniejszej środkowej części Śląska. My, jej mieszkańcy mamy oczywiście świadomość, iż w Wratislavia totus Silesiae urbs celeberrima, a sławne Katowice, to wszakże stolica naszej nowej Górnośląskiej Metropolii. Nysa tylko nisko położona, a dziś po katolicku uniwersalnie wywyższona!
Ukochani mieszkańcy mojej Nysy, czy zdajecie sobie sprawę z doniosłości obecnej chwili, czy potraficie ją odpowiednio ocenić? Ktoś z Was, autentyczna Nysanka, zostaje wyniesiona na ołtarze i jako błogosławiona staje się tym samym dla nas wszystkich chrześcijan człowiekiem egzemplarycznym, autorytetem, osobowościowym przykładem. Choć żyła i działała na naszej ziemi prawie półtora wieku temu może nam właśnie wskazać jak dzisiaj być chrześcijaninem, to jest patrzeć na Chrystusa, słuchać Go i radośnie pójść za Nim.
Stąd właśnie płynie Jej wielkie znaczenie dla obecnych czasów. Zwróćmy uwagę, choćby tylko na kilka aspektów bogactwa Jej osobowości przenikniętej świętością.
1. Przyznać trzeba, iż, ogólnie rzecz ujmując, jej służba człowiekowi choremu była bardzo oryginalna. Razem ze współzałożycielkami zaczęła wyszukiwać i odwiedzać chorych w ich domach, którzy wegetowali w ukryciu, w biedzie, nie mając środków, aby leczyć. Sam fakt chodzenia po domach, odwiedzania chorych tam ukrytych już był w ówczesnym okresie czymś dziwnym, wyjątkowym, oryginalnym, czymś nowym. A to, że zdobyła się na odwagę, aby jako kobieta wraz ze swoimi współsiostrami otaczać opieką także chorych mężczyzn, dla tamtych dni było może nawet czymś gorszącym. Nie cofnęła się przed niczym, byleby tylko móc służyć Chrystusowi w człowieku cierpiącym, i to bez granic. Dla niej liczył się tylko człowiek cierpiący, opuszczony, człowiek osamotniony, niezrozumiały. Była to troska integralna i bezwarunkowa związana z ciagłym narażaniem własnego życia przez niebezpieczeństwo takiej czy innej infekcji.
Do heroizmu tej służby należał też fakt, że sama s. Maria Merkert i całe jej Zgromadzenie skupiało się wtedy również wokół opieki nad ludźmi umierającymi. Siostry czuwały przy konających. W tej oryginalności i heroizmie jej miłosiernej miłości w służbie chorym, można by widzieć także zaczątki dzisiejszej opieki paliatywnej i hospicyjnej.
Ona zrozumiała, iż do heroizmu służby miłosiernej miłości należy też pomóc ludziom umrzeć. Wszystkie zawody, wszystkie troski człowieka o innych skupiają się dziś na tym, aby zapewnić zdrowie, przywracać je, utrzymać przy życiu. Ale śmierć przecież należy do życia, choć jest najtrudniejszym, bo ostatnim jego aktem, to wykreślić jej z ludzkiej egzystencji przecież nie można. Matka Maria i jej współsiostry zawsze usiłowały się wczuć w tę szczególną i unikalną rolę niesienia pomocy ludziom umierającym. I to nie na sposób dzisiejszych, tragicznych, bo antyczłowieczych, eutanazyjnych zabiegów, ale naprawdę współtowarzyszyć ludziom umierającym w przejściu z doczesności w wieczność. Modliła się przy łozach umierających, śpieszyła z pociechą, ze słowami nadziei i mocnej wiary.
2. Dla niej miarą miłosiernej miłości była po prostu miłość bez miary. Jako taka właśnie może nas natchnąć do twórczego spojrzenia na najskuteczniejszy sposób przezwyciężania krzewiącego się w naszym współczesnym świecie tragicznego demona „kultury śmierci”, przez zbawienną cywilizację miłości, do której wzywają nas od czasów II Soboru Watykańskiego wszyscy Papieże. Słynna Encyklika Jana Pawła II o Bogatym w Miłosierdzie Bogu (Divus In Misericordia), jak też Encyklika inauguracyjna Benedykta XVI o Bogu, który jest Miłością (Deus Caritas est) mają w tym przypadku szczególne znaczenie.
3. Dla nas wszystkich, a zwłaszcza dla naszej młodzieży, niezwykle istotna, a nawet decydująca jest koncentracja na fenomenie miłości. Miłość to wszakże zasadniczy ton chrześcijaństwa. Biednym, naprawdę biednym jest, bowiem tylko ten, kto nigdy nie kochał i nie był kochany. Żadne normalne ludzkie serce nie może się, przeto oprzeć miłości. Z miłości wszyscy pochodzimy, prze miłość się uczłowieczamy do wiekuistej Miłości prze czas i przestrzeń zmierzamy. Bo właśnie Bóg jest Miłością. Dlatego też nasza ludzka „miłość nieustawicznym jękiem łka, wieczności chcę bez dna.” W kontekście budowania prawdziwej cywilizacji miłości warto podkreślić postulat dopuszczenia (wreszcie) miłości do władzy. Bo miłość to jedyna władza, która nie zniewala, ani nie upokarza. Jakże inaczej wyglądałby wtedy nasz świat we wszystkich wymiarach jego życia indywidualnego i społecznego.
Musiałby po prostu być bardziej ludzki. Erich Fred, poeta austriacki pisze w jednym ze swoich wierszy: „Ktoś powiedział do kamieni: bądźcie bardziej ludzkie, a kamienie odpowiedziały: nie jesteśmy jeszcze zadość twarde”. Otóż to, współczesny człowiek twardszy od kamieni.
4. I jeszcze jeden dalszy szczegół ze sposobu bycia (naszej błogosławionej) egemplaryczną chrześcijanką, który równocześnie jest wskazówką i przestrogą nawet dla nas Europejczyków XXI wieku. Wiemy, że tęsknota za jednoczeniem się naszego kontynentu, jako wspólnoty ducha tj. wspólnoty wartości i kultury, powinna pamiętać o tym, iż zawsze budowała się i nadal budować się musi na trzech wzgórzach: na Areopagu, Kapitolu i na Golgocie. Podczas, gdy pierwsze z nich ukierunkowywało na demokrację, a drugie zmierzało ku tożsamości obywatelskiej (cibis Romanus), Golgota dała nam przebaczającą miłość. Nie wolno nam się, przeto tegoż wzgórza zaprzeć, bo wtedy podetniemy Eropie korzenie, wyrywając z niej duszę…
Miłosierna miłość, którą żyła nasza błogosławiona i która zadecydowała o jej egzystencji, jako chrześcijańskiej proegzystencji, tzn. radykalnym życiu dla innych w stopniu heroicznym, implikuje również „receptę” na właściwy kierunek szcześliwego scalania się naszego Kontynentu, tak że mógłby się nawet stać swoistego rodzaju „Betlejem” dla całego świata.
5. Dzisiaj zwykliśmy się chlubić konsekwentnym dążeniem do pogłębionego humanizmu. Również i pod tym względem żar miłosiernej miłości s.Marii Luizy Merkert ma nam bardzo wiele do powiedzenia. Dal niej bowiem zawsze człowiek był najkonkretniejszym miejscem Boga na ziemi, teologicznie powiedzielibyśmy autentycznym locus theologicus, zwłaszcza zaś człowiek najbiedniejszy, samotny, opuszczony, chory (res sacra miser).
W ten sposób wskazuje nam na skarb chrześcijańskiej wiary, która kocha ziemię , kocha człowieka, a więc i jego ciało. Wierzymy przecież w „ciała zmartwychwstanie”. „Kto nie dotknie ziemi, nie osiągnie nieba”.
6. I wreszcie końcowe zbawienne spostrzeżenie, które sugeruje cała życiowa postawa Śląskiej Samarytanki: istota tajemnicy świętości tkwi po prostu w miłości. Taka też jest nauka najważniejszego kościelnego wydarzenia minionego wieku – Soboru Watykańskiego II. Warto jest tutaj dziś przypomnieć, zwłaszcza, iż okolicznościową kontekstualnością jest też 800 /lecie życia św. Elżbiety Węgierskiej, patronki Zgromadzenia Sióstr Elżbietanek.
Kochani współwyznawcy Jezusa Chrystusa, Najwyższego objawienia zbawczej Miłości, zwłaszcza ty Kochana Młodzieży, wy Drogie Dziewczęta! Nie bójcie się pójść drogą Chrystusowego wołania na wzór naszej błogosławionej. Tyle (wszakże dziś) jest serc czekających na Ewangelię. Wtedy będziecie mogły radośnie wołać: non ho paura, amo
„Nie lękam się, kocham”. Błogosławiona Mario Merkert, módl się
Arcybiskup Alfons Nossol, Biskup Opolski
Opole-Nysa, 30 września 2007 r.